…przede wszystkim jestem sobą.
Jako matka ciągle się uczę.
Na początku, musiałam opanować obsługę noworodka, a raczej pogodzić się z faktem, że nie jestem w stanie sama dać sobie z nim rady, bo nie byłam nawet zdolna do tego, aby samą siebie obsłużyć (o czym możesz przeczytać tutaj). Dlatego też rola perfekcyjnego taty, męża i pana domu przypadła mojemu mężowi, który wywiązał się z niej znakomicie.
Potem przyszedł czas na uczenie się obsługi samej siebie oraz mojego dziecka, które zyskało już miano niemowlaka.
Nadal się uczę. Uczę się mojej córki, która zmienia się i zaskakuje mnie każdego dnia. Uczę się cierpliwości, której wciąż mam za mało. A przede wszystkim uczę się siebie w roli matki. Moje macierzyństwo ciągle stawia przede mną nowe wyzwania, a czasami rzuca mnie na głęboką wodę i muszę użyć wszystkich swoich sił, aby nie spaść na dno i nie utonąć.
Zdecydowanie najtrudniejsze dla mnie w tym wszystkim jest nauczyć się odpuszczać. Nie mówię tutaj o odpuszczaniu dziecku, bo podobno konsekwencja jest kluczową kwestią w wychowaniu, (chociaż u mnie różnie z tym bywa), ale o odpuszczaniu sobie, a czasami nawet rezygnowaniu z samej siebie.
Oczywiście, nie mam na myśli całkowitej rezygnacji. Ja bronię się przed nią rękoma i nogami. Nie godzę się na rolę „matki polki”, która dla dziecka, męża, rodziny i domu poświęca swoje „ja”. Swojej córce mówię „nie”, gdy potrzebuję chwili dla siebie, mój mąż nie chodzi wiecznie zadowolony, a mój dom nie lśni czystością (no może oprócz spłuczki w toalecie, co jednak nie nastraja mnie pozytywnie, ponieważ pokazuje całą prawdę o poziomie cellulitu na moich pośladkach). W salonie leży sterta prasowania, na półce z książkami gruba warstwa kurzu, a na parapecie usychające kwiatki (a podobno sukulenty są dla osób, zapominających o podlewaniu). Obiad nie składa się z dwóch dań, a czasami to po prostu naleśniki z dżemem.
Lubię, gdy wokół mnie panuje porządek, lepiej mi się wtedy myśli, pracuje i jakoś tak łatwiej się żyje. Jednak gdy staję przed wyborem: poświęcić 15 minut na sprzątanie, czy 15 minut dla siebie, zawsze wybieram tę drugą opcję, bo wiem, że to może być jedyne 15 minut tylko dla mnie w przeciągu całego dnia.
Czasami jednak zdarzają się dni, gdy nie mam dla siebie nawet tych 15 minut, gdy nie mogę powiedzieć swojemu dziecku „nie”. Muszę wykreślić wszystkie plany z kalendarza i przenieść je na kolejny dzień. Niestety, ostatnio sporo było takich dni, bo wyżynające się trójki i infekcja z ogromnym katarem nie dawały nam spokoju. Planowałam i przekładałam w nieskończoność. Takie dni bardzo mnie męczą i wytrącają z równowagi, bo muszę zrezygnować z siebie, a nie lubię tego robić. Zawsze w takich chwilach przeżywam wewnętrzny bunt i mam ochotę powiedzieć „nie godzę się na to”. Niestety, to czy się zgodzę, czy nie, nie zmieni sytuacji, z którą i tak będę musiała się zmierzyć. Irytuje mnie, gdy muszę odłożyć na bok swoje pasje, obowiązki i poświęcić cały swój czas, każdą minutę, każdą sekundę, córce. To trochę zabrzmiało tak, jakbym była wyrodną matką. Ale nie jestem. Kocham Melushkę całym sercem i uwielbiam każdą chwilę z nią spędzoną. Jednak, to dla mnie żadna przyjemność (zresztą dla niej pewnie też nie), gdy cały dzień chodzi przyklejona do mojej nogi i nie potrafię w żaden sposób jej zadowolić, bo cokolwiek bym nie zrobiła, ona i tak jest na „nie”. Na szczęście, takie dni nie zdarzają się często. Zazwyczaj przykleja się do mojej nogi tylko na pół dnia.
Może jestem bardziej egoistyczna, niż inne matki, ale uważam to za zdrowy egoizm i chciałabym tego samego nauczyć moją córkę. Chciałabym, aby potrafiła być egoistyczna na tyle, żeby zawsze znaleźć czas dla samej siebie.
Wiem, że to wszystko jest tylko tymczasowe i że jeszcze nie raz usłyszę: „mamo, daj mi spokój, chcę być sama”. Doskonale zdaję sobie sprawę, że moja córka kiedyś odejdzie w świat, a ja zostanę sama ze sobą i będę miała czas na wszystko, na obowiązki, odpoczynek, realizowanie siebie i swoich pasji. I jeszcze pewnie nie raz zatęsknię za tym Szkrabem przyklejonym do mojej nogi.
Jednak, mimo wszystko, nadal będę starała się odklejać ją od nogi, aby znaleźć czas dla siebie, aby uszczęśliwić zarówno siebie jak i ją. Bo podobno szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko. I ja kurczowo trzymam się tego stwierdzenia.



