Jak zawsze, święta, święta i po świętach. Utarty frazes, ale jakże prawdziwy. Święta kończą się jak wszystko, ale są czasem specyficznym, zbyt krótkim, aby odpocząć i w pełni zregenerować siły, ale wystarczającym, aby się rozleniwić i zmęczyć siedzeniem przy stole i wpychaniem w siebie jedzenia. Delektowanie zazwyczaj kończy się na święconce, a potem zaczyna się obżarstwo.
Owszem, można zawsze obiecać sobie zachowanie umiaru, ale co zazwyczaj z tego wychodzi? Nie za wiele. Bo wypadałoby spróbować wszystkiego po trochu, no może za wyjątkiem tej kaszanki i nóżek w galarecie, których moje kubki smakowe nie potrafią docenić. A „po trochu” nie wiadomo kiedy staje się świątecznym obżarstwem, obiad dwudaniowy, 5 rodzajów sałatek, jajka pod różną postacią, półmisek wędlin do wyboru, do koloru, a na deser cała plejada mazurków i bab wielkanocnych, sernik, makowiec, a i tort między wierszami też gdzieś się znajdzie. Więc, kładę na talerz wszystko po kolei i zastanawiam się po co to robię, skoro już dawno zapomniałam czym jest głód i jedyne o czym teraz myślę to że za chwilę nie będę miała siły się ruszyć. Dochodzę do wniosku, że to wszystko po to, żeby docenić starania gospodyni i pracę jaką włożyła w przygotowanie świąt, bo przecież niemożliwe, że jestem aż takim łasuchem sama z siebie.
Używam jednak resztek sił, aby odejść od stołu i wybrać się na wiosenny spacer. Słoneczna pogoda za oknem w końcu do czegoś zobowiązuje. Niestety, aby spalić te wszystkie kalorie, które przed chwilą spożyłam, musiałabym się wybrać na spacer do Paryża. Ale spokojnie, jeszcze przyjdzie czas na spalanie kalorii, ale pomyślę o tym dopiero po świętach. A tymczasem mój wiosenny spacer kończy się na przejażdżce samochodem, bo w końcu nówka sztuka, więc trzeba wypróbować. Naciskanie pedałów gazu i hamulca, zmiana biegów, a do tego, wszystko w butach na obcasach, to też zawsze jakiś wysiłek.
Jednak pomimo obżarstwa, które zaliczam raczej do minusów świąt, ogólny bilans w naszej rodzinie wyszedł dodatni.
Mnie udało się trochę odetchnąć i oderwać od codzienności. Oczywiście, mój niezawodny osobisty budzik nie widzi różnicy między świętami, a dniem powszednim, więc i tak budził mnie o 6. Niestety, nie mam możliwości wyłączenia go, przestawienia na późniejszą godzinę, czy włączenia drzemki. Ale gdy tylko wydał pierwsze dźwięki, po chwili kontrolę przejmowała babcia, dla której zabawa o 6 rano to sama przyjemność. Rodzice w tym czasie mogli uzupełniać niedobory snu, a ściślej mówiąc, mama, bo tata co chwilę musiał się meldować. U nas w 100% sprawdza się stwierdzenie córusia tatusia, chociaż ja bym powiedziała, że to jest bardziej tatuś córusi. Ale niech mu będzie, niech ma chociaż odrobinę poczucia, że to on rządzi 🙂
Jednak gdy dziadkowie są w pobliżu, następuje zmiana trybu na „babcia i dziadzia”. Oczywiście za wyjątkiem kąpieli i zasypiania. Postanowiłam więc wykorzystać tę sytuację do granic możliwości. Odcięłam się od świata wirtualnego, no może za wyjątkiem jakichś pojedynczych maili na telefonie (ach, zmora smartfonów), ani razu nie otworzyłam kalendarza, w którym widnieją trzy puste dni, bez żadnych zapisków i planów, dałam komputerowi odpocząć, nie spieszyłam się z żadnym rękodziełem.
Przez te kilka dni, nie musiałam martwić się o posiłki, sprzątanie, prasowanie, pranie i tysiąc innych obowiązków domowych. W zamian za to miałam czas na książkę, gazety, szydełkowanie, a nawet mogłam pozwolić sobie na pełen relaks podczas domowego spa. Dokładnie ogoliłam nogi, a nie jak zwykle tylko łydki. Zamiast niedbale położyć odżywkę na paznokcie, z których każdy innej długości i o różnym kształcie, zrobiłam staranny manicure, nawet z wisienką na torcie w postaci pięknej czerwieni. Ułożyłam włosy, a nie jak co dzień, związałam w kucyka, bo najszybciej i najwygodniej. Nałożyłam pełny makijaż, założyłam nową sukienkę, czerwone szpilki, które czekały na mnie w szafie ponad dwa lata i na nowo poczułam się nie tylko matką, ale także kobietą. Uczucie bezcenne, nie do opisania.
Nasz urlop zakończyliśmy zakupami wnętrzarskimi, a jak wiadomo, kobietę ucieszy nawet zwykłe bawełniane prześcieradło, osłonki doniczki, czy metalowa konewka.
Melushka również skorzystała ze świątecznego wyjazdu. Nacieszyła się babcią i dziadkiem, którzy rozpieszczali ją jak tylko się dało. Była tak zajęta i zaaferowana wszystkim i wszystkimi wokół, że szkoda jej było czasu na jedzenie, czy sen. Popisywała się swoimi umiejętnościami, chwaliła zabawkami i nowymi butami. Ogólnie, czuła się jak ryba w wodzie, będąc ciągle w centrum zainteresowania. Oprócz ogromnych korzyści społecznych i emocjonalnych, odniosła również materialne w postaci nowych zabawek oraz środków, oczywiście, na nowe zabawki.
Najmniej zadowolony był mój K. Na niego spadła rola kierowcy, podczas gdy my odpoczywałyśmy na tylnym siedzeniu. Nie dosyć, że podróż męcząca, to jeszcze w czasie pobytu nie mógł do końca odpocząć. Tryb „tata” ustawiony był na „stand-by”, a w nocy automatycznie przestawiał się na „on”. Jedzenie również go nie oszczędzało, do tego stopnia, że wszystkie spodnie i koszule się pokurczyły. Na dodatek, jego dwie kobiety zabrały go na zakupy i wyzuły z resztek sił, jedna łażeniem po sklepie, a druga marudzeniem i muchami w nosie.
Teraz najwyższa pora, żeby wrócić do codzienności. Uporządkować mieszkanie, poprzestawiać, przemeblować, pozbyć się zbędnych rzeczy, a może nawet umyć okna. Nastawić kilka prań, poprasować, wyciągnąć wiosenne ubrania i w pełni poczuć wiosnę w mieszkaniu. U mnie jak zwykle wszystko do góry nogami, porządki nie przed świętami, a zaraz po. Wśród tego wszystkiego, trzeba koniecznie znaleźć czas dla najbliższych, dla siebie, na blog, na rozwijanie pasji. Dobrze też byłoby odkurzyć orbitrek i przejść na dietę, aby spalić wszystkie świąteczne i przedświąteczne kalorie. Poczekam z tym jednak do momentu opróżnienia lodówki ze wszystkich świątecznych potraw na wynos.
Teraz jakoś bardziej mi się chce. Mam więcej energii i motywacji do działania. Więc do roboty…




Pingback: Wiosenne porządki - Przeczytaj & Podaj Dalej - amelushka.pl()