5 listopada 2016 roku podjęłam decyzję. Nagle, z dnia na dzień, bez głębszego zastanowienia. Pomyślałam sobie teraz albo nigdy. Bardzo się bałam, dlatego też odwlekałam tę decyzje ile tylko mogłam. A poza tym, przyznam szczerze, że do samego końca nie byłam pewna czy to już ten odpowiedni moment, czy rzeczywiście chcę zrezygnować. Obawiałam się, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że moja decyzja będzie miała wpływ nie tylko na mnie, ale przede wszystkim, na Melushkę. Koniec końców, okazało się jednak, że dla mnie było to wiele trudniejsze.
5 listopada 2016 roku był dniem przełomowym w moim macierzyństwie. Dniem, w którym odstawiłyśmy się od piersi. Po ponad dwóch latach, pięknych, ale zarazem niesamowicie trudnych.
Z karmieniem piersią już od samego początku było nam trochę pod górę. Zdecydowanie nie była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Miodu nie było ani kropelki, a i mleka czasami brakowało.
Jeszcze na długo przed porodem zdecydowałam, że chcę karmić piersią. Wszystkie przeczytane książki, czasopisma, szkoła rodzenia jeszcze bardziej utwierdziły mnie w mojej decyzji. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Tyle zalet zarówno dla dziecka, jak i dla matki. A na dodatek ta niesamowita więź, jaka powstaje między nimi.
Miało być tak pięknie…
I było, ale z małymi wyjątkami.
Okazało się, że karmienie piersią nie jest tak intuicyjne, jak myślałam, że będzie. Nikt nie wspominał o braku pokarmu po cesarce, płaskich brodawkach, a w konsekwencji braku umiejętności ich uchwycenia przez dziecko. Przed porodem doskonale znałam wszystkie pozycje do karmienia, mechanizm ssania i jak wygląda prawidłowe przystawienie do piersi. Niestety, w praktyce okazało się to o wiele trudniejsze. Na dodatek, mój ambitny plan porodowy, w którym jednym z pierwszych punktów było, że „chcę karmić wyłącznie piersią, więc proszę nie podawać butelki”, wziął w łeb.
Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, niż założenia. Położna przystawiła mi Melushke do piersi dopiero jakiś czas po cesarce. Oczywiście, nie sama z siebie, tylko po moich usilnych prośbach, mimo iż tych sił nie miałam zbyt wiele po wszystkich komplikacjach podczas zabiegu. Poza tym, „przystawieniem” ciężko to było nazwać, ona po prostu położyła dziecko obok mnie, podczas gdy ja nieruchomo leżałam na wznak. A moja córka nie okazała się dzieckiem z filmu, pokazywanego na szkole rodzenia, które samo podpełza do piersi i zaczyna intensywnie ssać. Daleko nam było do tego obrazu. Ja z wielkim trudem przekręciłam się na bok, Melushka usilnie próbowała uchwycić brodawkę i zacząć ssać, ale niestety bez powodzenia. Nie było ani kropelki mleka, więc w końcu poddała się.
Potem z dnia na dzień było coraz gorzej. Melushka była coraz bardziej głodna, nie potrafiła uchwycić brodawki, a pokarmu nadal nie było. Na dodatek szalejące hormony dawały mi się mocno we znaki. Czułam się bezsilna, smutna, zła na samą siebie, zawiedziona, że nie potrafię wykarmić własnego dziecka, które leży tuż obok mnie i płacze z głodu.
A co na to położne? Zamiast mi pomóc, wybrały łatwiejsze rozwiązanie, dały Melushce butelkę. A dla mnie, to była porażka na całej linii. Na dodatek, w drugiej dobie po porodzie usłyszałam „zbyt duży spadek wagi”. Kompletnie straciłam nadzieję na to, że się uda.
Jednak iskierka nadziei na nowo sie zapaliła, gdy w nocy przyszła jedna z położnych i podarowała mi chwilę, której nie zapomnę do końca życia. Usiadła przy mnie, porozmawiała ze mną, powiedziała, żebym wzięła Melushkę do swojego łóżka i żeby leżała cały czas przy mnie. Próbowała przystawić mi ją do piersi, aż do skutku. I w końcu udało się, Melushka zaczęła ssać, a mi popłynęły z oczu łzy. Byłam niesamowicie szczęśliwa i odzyskałam wiarę w to, że nam się uda. Co więcej, poradziła mi, żebym zaczęła używać kapturków do karmienia. Dlatego też z samego rana wysłałam mojego K. do apteki.
Nie było idealnie, bo pokarm nadal się nie pojawiał, ale Melushce przynajmniej udawało się chwycić brodawkę. Co by to nam nie było za dobrze, rano przyszła do nas położna z kolejnego dyżuru i zaczęła krzyczeć, że jak to ja mogę spać z dzieckiem, że to jest zabronione, że nie wolno używać kapturków, że robię krzywdę sobie i dziecku. A mi napłynęły do oczu łzy, niestety nie były to już łzy szczęścia.
Każda położna mówiła co innego, a ja czułam się zagubiona w tym wszystkim. Po kilku dniach wypisali nas do domu. Nadal nie miałam pokarmu, Melushka nadal nie potrafiła chwycić brodawki, a na dodatek ciągle była głodna. Zrezygnowana, podałam jej butelkę. Czułam, że odniosłam porażkę jako matka.
Na drugi dzień przyszła do nas zaprzyjaźniona położna i doprowadziła mnie do porządku. Zabroniła dawać Melusce butelki, kazała mi leżeć z nią cały czas przy piersi i pozwolić ssać kiedy tylko chce. Uprzedziła, że będzie płakać z głodu, ale to jest jedyny sposób na to, aby wytworzył się pokarm.
Nie było łatwo, ale udało się. Melushka nadal miała jednak problem z chwyceniem brodawki, więc musieliśmy się mocno gimnastykować, aby jej w tym pomóc. Poszły w ruch kapturki, magiczny asystent laktacyjny (który uratował mi życie :)), a także mój K., który dzielnie pomagał przystawiać mi ją do piersi, zarówno w dzień jak i w nocy.
Powoli, bo powoli, ale jakoś nam szło to karmienie. Melushka tak przyzwyczaiła się do leżenia przy piersi, że nie odstępowała mnie na krok. Najlepiej, gdybym cały czas przy niej leżała i się w ogóle nie ruszała. Dopóki byłam obok, smacznie sobie spała, ale wystarczyło, że chciałam zmienić pozycję i od razu robiła oczy jak złotówki. Stała się małym cycoholikiem. Aczkolwiek, nigdy do końca nie nauczyła się prawidłowego ssania. Z czym wiązały się kolejne problemy: bolesne brodawki, słaby przyrost wagi. Wiele razy słyszałam, że powinnam dokarmiać ją butelką, ale uparłam się i tego nie zrobiłam.
Oczywiście to nie oszczędziło mnie przed złotymi radami typu: „masz za chude mleko, czczy pokarm, powinnaś sama więcej jeść”, „za cienko się ubierasz i masz zimne mleko”, „za rzadko przystawiasz ją do piersi”, „zbyt często przystawiasz ją do piersi”. A od jednego pediatry usłyszałam, że Melushka jest uczulona na mój pokarm.
Teraz z perspektywy czasu śmieszy mnie to wszystko, ale wtedy nie było mi do śmiechu. A nawet wręcz przeciwnie, wylałam całe morze łez. Każda taka rada wbijała mi nóż w serce. Czasami dopadały mnie głupie myśli, że mój pokarm jest mało wartościowy, że może powinnam jednak podać mleko modyfikowane. A najgorsze jest to, że zaczynałam wątpić w to, że jestem dobrą matką.
W tym czasie Melushka nie odstępowała piersi na krok. Co więcej, nie chciała nic innego, więc nawet gdy chciałam jej podać butelkę z wodą, wszystko wypluwała. Rozszerzanie diety również nie było łatwe, bo nie chciała nic innego, tylko cysia.
I tak karmiłyśmy się przez dosyć długi czas. Powoli udało nam się wprowadzać coraz więcej pokarmów stałych i w okolicach 13-14 miesiąca Melushka całkowicie zrezygnowała z karmień w trakcie dnia. Była przy piersi wieczorem, w nocy i rano. Czasami częściej, czasami rzadziej. Wszystko zależało od jej samopoczucia.
Uwielbiałam te nasze wspólne chwile, kiedy miałyśmy się tylko dla siebie. Zdarzały się momenty, kiedy miałam dość. Byłam zmęczona ciągłym niedoborem snu, pogryzionymi brodawkami i tego, że byłam całkowicie uzależniona od mojej córki. Jednak ta niesamowita bliskość wynagradzała mi wszystkie niedogodności.
I tak po ponad dwóch latach nadszedł dzień, kiedy nagle zadecydowałam, że pora zakończyć naszą drogę mleczną. Przyznam szczerze, że bardzo trudno było mi podjąć tę decyzję. Nie chciałam rezygnować z czegoś o co tak długo walczyłam. Czy byłam na to gotowa? Sama nie wiem. Ale jedno wiem na pewno – Melushka była.
Czy żałuję? Czasami tęsknię za tymi chwilami, ale uważam, że podjęłam dobrą decyzję. Na początku było mi trudno, ale przecież ten moment kiedyś musiał nadejść.
Jestem dumna z siebie, że się nie poddałam, że wytrwałam w swojej decyzji, bo to jedna z piękniejszych rzeczy, jaką mogłam podarować swojej córce.
A dla Was mam tylko jedną radę. Jeśli chcecie karmić piersią, karmcie piersią, jeśli chcecie karmić butelką, karmcie butelką i nie dajcie sobie wmówić, że któryś sposób jest niewłaściwy, że robicie źle i nie jesteście wystarczająco dobrą matką. W życiu nie słyszałam większej bzdury.



