Każdego dnia tak bardzo się zmienia. Aż nie potrafię za nią nadążyć. Bacznie przyglądam się i czasami nie poznaję własnej córki. Niestety, już nie jestem bezpośrednim świadkiem tych wszystkich zmian. Już nie idziemy ramię w ramię tak jak to było do tej pory. Częściowo wypuściłam ją spod swoich skrzydeł i oddałam światu. Teraz ma swoją własną część codzienności, do której ja nie mam wstępu.
Nie jestem już w stanie zarejestrować każdego nowego słowa w słowniku, który tak szybko się rozrasta. Śledzić gustów smakowych, nowych piosenek, każdego ruchu ciała, gestu, miny. Być przy każdym wybuchu śmiechu i każdej wylanej łzie. Nie jestem w stanie być świadkiem wszystkiego tego, co jeszcze do niedawna odnotowywałam w swojej pamięci z każdym najdrobniejszym szczegółem.
Teraz, po ponad dwóch miesiącach, kiedy już wszelkie emocje opadły, mam w końcu czas, aby usiąść i zastanowić się nad zmianami, jakie zaszły w naszym życiu. Stanąć obok i spojrzeć na wszystko obiektywnie. Przyznam szczerze, że ogromnie tęsknię za tą naszą wspólną codziennością, kiedy miałyśmy siebie na wyłączność. Dotarło do mnie, że czasu nie da się cofnąć, że już nigdy nie będzie tak jak było.
Nie będzie codziennych wspólnych posiłków, spacerów, długich poranków w łóżku, czy snucia się po domu i piżamach. Ostatnio nasze życie znacznie przyspieszyło i mamy dużo mniej czasu dla siebie. A ja mam poczucie, że umyka mi coś bardzo cennego. Muszę się jednak z tym pogodzić, bo taka jest kolei rzeczy. I mimo iż teraz nie jest to już takie łatwe, nadal staram się łapać każdą chwilę, tak jak tylko potrafię. Uważnie obserwować, słuchać, żeby nie przeoczyć niczego istotnego.
Przy tym wszystkim jestem niesamowicie dumna z Melsuhki, że tak świetnie daje sobie radę. Bez problemu odnalazła się w żłobku, ma tam swoje ulubione ciocie, koleżanki i kolegów. Chociaż bardziej ciągnie ją do chłopców. Gdy kiedyś zapytałam ją czy ma jakieś koleżanki w żłobku, odpowiedział mi: „tak, Bruna, Jasia i Maciusia”.
Ostatni miesiąc upłynął nam pod znakiem ciągłego kataru, przebijanie się piątek, zapalenia uszu, a także oskrzeli. A głównym winowajcą okazał się trzeci migdał, którego niestety będziemy musieli się chyba pozbyć. Na szczęście, mimo chorowania, Melushce udało się załapać na swój pierwszy w życiu publiczny występ, a mianowicie dzień babci i dziadka w żłobku. Oj, dała mi ogromny powód do dumy. Pięknie tańczyła i śpiewała, aż nie mogłam wyjść z zachwytu. A jeszcze na dodatek, dochodzące mnie rozmowy innych rodziców i dziadków: „Patrz na tę dziewczynkę, jak świetnie tańczy” – ach, miód na moje serce. Nigdy nie przypuszczałam, że taki zwykły żłobkowy występ może wywołać we mnie tak silne emocje.
Ta moja mała kochana gwiazda zaskakuje mnie każdego dnia. Staje się coraz bardziej kreatywna. Wymyśla swoje własne słowa, piosenki, historie. Buzia jej się nie zamyka, cały czas mówi, mówi i mówi, a jej teksty czasami zwalają mnie z nóg. I tak ostatnio usłyszałam: „mamuś, mam duży brzuszek, bo mam w brzuszku dzidziusia”, „starczy już tego kochania”, „mamo, przestań, zmęczyłaś mnie tym całowaniem”, „nie jestem jeszcze gotowa, będę gotowa o 12, jak się umaluję.”
Obecnie do jej ulubionych zabawek należy Masza z zestawem lekarskim, ciastolina, ulice z samochodami i oczywiście kuchnia. Poza tym uwielbia pomagać mi we wszystkich codziennych czynnościach, a najbardziej w gotowaniu. Ostatnio dużo czasu spędzamy również na czytaniu książek. I tutaj ponownie Masza wiedzie prym. Przyznam szczerze, że ja sama zapałałam dużą sympatią do tej małej psotnicy. Melushka nawet ostatnio stwierdziła, że ona jest Masza, tata jest niedźwiedź, a ja jestem niedźwiedzica.
I tak minął nam kolejny, 29. już miesiąc. Stanowczo za szybko…



